TRENUJE JAK ZAWODNIK
Do czasu.
Przeszkadza mu w tym jego choroba, która pojawiła się nagle i zburzyła cały świat jego, rodziców i dziadków. Ich życie zostało podporządkowane leczeniu chłopca.
Był moment, kiedy nieomalże mieszkali w szpitalu.
18 serii chemii wycieńczyło nie tylko organizm Marcelka, trawiąc jego guz kręgosłupa, ale także psychikę całej rodziny. Ból głowy pojawiał się każdego dnia: o masaże, ćwiczenia, fizjoterapię, wózek, ortezy, chodzik, dojazdy, wizyty, diagnozy, leki, pieluchy.
Poniesione wysiłki dały efekty. Marcelek postawił swoje pierwsze kroki i chociaż musi mieć podpórkę i nóżki usztywnione ortezami, przemieszczał się “jak torpeda”. Zawdzięcza to ogromnej woli i radości życia.
Jego choroba nie przeszkadza mu w uśmiechu, a radość przynosi mu każdy mijający dzień i każdy drobiazg.
Wszystko szło ku lepszemu. Chłopiec był szykowany do korekcji bioderek, które “były podwichnięte”. Jednak okazało się, że nie jest z nimi tak kolorowo, jak wskazywały pierwsze przymiarki. Teraz lekarze z Otwocka stwierdzili, że nie mogą go operować, bo w bioderkach Marcela “powyskakiwały panewki, jest martwica, są postrzępione i mają ubytki” – tak diagnozę można przetłumaczyć na “ludzki język”.
Żywe, radosne, skręcone i wciąż dokazujące dziecko miało ZAKAZ CHODZENIA.
Lekarz posadził go na wózek i zabronił wstawać.
Koszt wózka, który trzeba było zakupić, to 6.500,-
Spytacie, dlaczego aż tyle, skoro w internecie można znaleźć tańszy sprzęt.
Otóż przy tym symbolu choroby, który wpisał lekarz, wskazany dla Marcela wózek kosztuje NAJMNIEJ tyle.
Ten wydatek nie jest jedynym.
Marcelowi trzeba koniecznie wzmocnić mięśnie, żeby wszystko “trzymały w kupie”.
Najbardziej skuteczne byłyby działania rehabilitacyjne skomasowane w czasie, czyli turnus terapeutyczny.
Koszt pobytu dziecka z opiekunem (taki maluch nie może wyjechać na leczenie sam) to 7000 zł.
W tej cenie mieści się wszystko: noclegi, wyżywienie, zajęcia z terapeutami, kontrolne wizyty lekarskie, a nawet basen. Zapewne Marcel wróciłby z takiego turnusu silny jak tur.
Zapewne…
Gdyby rodziców stać było na opłacenie tej formy rehabilitacji.
Tak dużo już przeszli: na ich oczach zdrowe dziecko straciło władzę w nóżkach, byli przy synku, kiedy wlewano w niego kolejną donację chemii i trzymali jego główkę, kiedy po niej wymiotował. Dopingowali każdy krok, masowali obolałe po usztywniaczach nóżki, tulili, kiedy płakał z bólu i zmęczenia. Coraz trudniej im odszukać w sobie zapał, by wytrwać w wysiłkach, ale mobilizują ich postępy w leczeniu – każdy krok i każdy uśmiech ich dziecka.
Dodajmy im sił!!!
Marcel kocha piłkę nożną, ale również, jak każdy chłopak, uwielbia samochody. Bawi się nimi ze swoim kuzynem, którego terroryzuje do wspólnego dokazywania.
Swoim uśmiechem zaraża wszystkich w koło.
Niestety, kiedy nie patrzy się na jego rozpromienioną buzię, tylko na zniekształcone chorobą nóżki, ten uśmiech zamiera.






Słowa wsparcia od darczyńców
Wczytuję...